*********************************************
Krajobraz po klęsce-http://www.tygodnikprzeglad.pl/2015/11/
autor Jerzy Domański , Listopad 1, 2015
I dopóki zza pleców sensownych i ideowych ludzi lewicy będą wyglądały tamte gęby, szkoda zachodu. Większość tego, co sensowne po lewej stronie, od dawna jest poza partią. A partia, jakkolwiek by się nazywała, jeśli chce wrócić na ścieżkę wzrostu, musi pójść do tych, którzy i tak swoje robili i robią.
Renata Opara
2 listopada, 2015, 09:34
Zawsze uważałam Przegląd za tygodnik nie tylko Lewicowy(jedyny na rynku me(n)dialnym), ale i …..wyważony w osądach. Z dzisiejszego Wstępniaka widać jednak, że i Pan wpisał się w linię biczowania……starych. Ojców „klęski” Zjednoczonej Lewicy jest zdecydowanie więcej. Użyję tu porównania do zaprzęgu, który ciągną konie. Nie jeden, ale wiele koni.. Powóz ciężki, jeden koń stanie dęba i nie poradzi. Gdy kilka koni ciągnie, każdy w swoją stronę……to mamy skutek, jak 25 października. Zganianie teraz wszystkiego na tego „najstarszego” jest najłatwiejsze. Nawet nie wymaga myślenia, bo zbyt wielu ma …..silny ból głowy, jak mu się zwoje mózgowe prostują. Występ trójki młodych wilczków z Millerem w tle, daje do myślenia. Jest jeszcze inny aspekt kampanii wyborczej przed wyborami. Moim zdaniem całkowicie zawiedli „wspólnicy”, którzy chętnie dali się wpisać na listy wyborcze, ale czekali, aż najsilniejszy konik, czyli SLD ich wszystkich zaciągnie na syte posadki w Sejmie. DOŁOWANIE SLD zaczęło się wiele lat temu. Zbyt silna Lewica była cierniem w koronie III RP. LEWICY MNIEJ WOLNO? Jesteśmy pariasami we własnej, „wolnej” ponoć Ojczyźnie. Przyczynił się do tego nie tylko Michnik, nie wahający się użyć durnego Rywina (forpoczta afery podsłuchowej Sowa i przyjaciele), ale i……”nasz” Prezydent. I tak, jak po równi pochyłej doszliśmy do dnia dzisiejszego. Daruję sobie już popisy me(N)dialne w wyborach prezydenckich (też uważam kandydaturę SLD za niewypał). Mam nieodparte wrażenie, że nawet gdyby kandydatem był „święty turecki” , zostałby tak samo zgnojony jak P.Ogórek.(vide Cimoszewicz). Pewne jest, że wymiana pokoleniowa jest potrzebna i jak najbardziej naturalna. Niestety doświadczenia z Grzesiem, czy dzisiejszymi wilczkami nie napawa optymizmem. Poza tym, przez lata doświadczaliśmy różnych prób „zjednoczenia” pod różnymi patronatami, co zaskutkowało dzisiejszym BRAKIEM LEWEGO SKRZYDŁA W SEJMIE. Najwyższy czas, żeby przewietrzyć od dołu struktury SLD. Może zostanie tylko połowa „działaczy”, ale może wreszcie KTOŚ ZACZNIE PRACOWAĆ NA RZECZ SLD, a nie……dla siebie i swojej „spółdzielni” czy towarzystwa wzajemnej adoracji. No i najwyższy czas, żebyśmy MY przestali się bawić w Rejtanów. Dotyczy to nie tylko „działaczy” SLD, ale i nas wszystkich, którzy nie tylko SERCE MAJA PO LEWEJ STRONIE, ale dobro Ojczyzny jest najważniejsze. Kiedyś w kabarecie Laskowika był taki skecz, gdzie odbywały się targi pomiędzy diabłem i aniołem. Anioł się cieszył, że okpił diabła, bo oddał mu TYLKO JEDNO SKRZYDEŁKO , za dwa różki. Na to diabęł…..SPRÓBUJ POLECIEĆ……Powodzenia życzę, również tym, co udało się im zatopić Lewicę.
**********************************************
Sługa boży, Hitlera i Stalina
Piotr Gadzinowski polityk, publicysta i dziennikarz
Obserwuj120
Papież Franciszek majstruje bombę, która rozsierdzi polskich katolików, polityków i kościelnych hierarchów. Beatyfikację biskupa Andrzeja Szeptyckiego.
Udostępnij
66
Skomentuj
Komentarze
90
Papież Franciszek podpadał ostatnio polskim mediom. Tym konserwatywnym, ultrakatolickim, kiedy krytykował obyczajową obłudę europejskich książąt swego kościoła. I tym uważającym się za postępowe, kiedy krytykował nieludzki, neoliberalny kapitalizm.
To wszystko może okazać się medialną sielanką. Papież Franciszek majstruje bombę, która rozsierdzi polskich katolików, polityków i kościelnych hierarchów. Beatyfikację biskupa Andrzeja Szeptyckiego.
To trzecia próba wyniesienia na ołtarze tej kontrowersyjnej postaci. Dwie wcześniejsze, w roku 1958 i 1962, zostały zablokowane przez polskiego kardynała Stefana Wyszyńskiego. Ale środowiska ukraińskie broni nie złożyły. Kilka lat temu Archidiecezja Lwowska przygotowała nowy wniosek beatyfikacyjny i przesłała go biurokracji watykańskiej. Ponoć jednym z argumentów na jej zasadność jest homilia wygłoszona 27 czerwca 2001 roku na lwowskim hipodromie podczas mszy celebrowanej przez papieża Jana Pawła II – go. Papież – Polak przypomniał wtedy zasługi metropolity lwowskiego dla kościoła katolickiego.
W efekcie tych starań, w zeszłym miesiącu, papież Franciszek zatwierdził dekret Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych o „heroiczności cnót Sługi Bożego Andrzeja Szeptyckiego”. Czyli o beatyfikacji zadecydował.
Kim był ów „Sługa boży”?
Jego życiorys, jest tak bogaty w „zwroty akcji”, że mógłby obsłużyć kilka filmów, a nawet seriali telewizyjnych.
Przyszły błogosławiony urodził się w polskiej, patriotycznej rodzinie katolickiej w 1865 roku w Przyłbicach, niedaleko Przemyśla. W ówczesnym zaborze austriackim. Miał po przodkach austriacki tytuł hrabiowski, a po matce, katolickiej ultramontance, przekonanie, że najważniejszym na świecie jest kościół katolicki i jego globalne interesy. Dlatego chrześcijańskie narody i państwa powinny podporządkować się Watykanowi.
Szeptycki żył w czasach, kiedy w Galicji kształtowała się ukraińska inteligencja, ukraiński ruch narodowy. Polsko – austriacki hrabia został w efekcie swego świadomego wyboru ukraińskim biskupem kościoła grekokatolickiego. Tego kościoła, który zachował stary, prawosławny obrządek, ale na mocy unii brzeskiej z 1596 roku, uznał rzymskiego papieża za głowę połączonych kościołów. Unię brzeską zawarto wtedy z licznych powodów, jednym z nich było zahamowanie wpływów prawosławnego patriarchatu moskiewskiego i ograniczenie wpływów patriarchatu kijowskiego na ówczesnej, polskiej Ukrainie.
Dlatego kiedy Andrzej Szeptycki został w 1900 roku biskupem – metropolitą lwowskim kościoła grekokatolickiego, czyli unickiego, miał przeciwko sobie hierarchie pozostałych prawosławnych kościołów. I poparcie polskich polityków. Liczyli, że opanuje on coraz bardziej aktywny ukraiński ruch narodowy i będzie współpracował z polskim. Respektował polską rację stanu.
Przez siedemnaście lat Szeptycki był poprawnym politycznie metropolitą. Nawet uznawanym za krypto Polaka, bo w 1908 roku potępił publicznie zamach na Andrzeja Potockiego – polskiego namiestnika Galicji i Lodomerii, dokonany przez ukraińskich patriotycznych studentów.
Paradoksalnie to Rosjanie uczynili go liderem ukraińskiego ruchu narodowego. Po zajęciu przez nich Lwowa w czasie I wojny światowej metropolita Szeptycki został aresztowany i wywieziony do Rosji. Jako potencjalny wróg imperium rosyjskiego.
Wolność przyniosła mu rewolucja lutowa w 1917 roku. Premier demokratycznego rządu nowej Rosji Aleksander Kiereński zwolnił metropolitę z internowania. Dzięki temu Szeptycki wrócił do Lwowa w koronie moskiewskiego męczennika i kostiumie ukraińskiego bohatera narodowego. Witanego entuzjastycznie przez wiernych.
I już tego kostiumu nie zdejmował. W czasie polsko – ukraińskich walk o Lwów w 1918 roku opowiedział się przeciwko nowej Polsce. Zgodnie z wolą swych wiernych. I nadzieją, że na nowej Ukrainie dominować będzie jego kościół. A wszyscy ukraińscy prawosławni uznają zwierzchnictwo rzymskiego papieża.
Bieg dziejów nie spełnił oczekiwań metropolity Szeptyckiego. Wojna polsko – radziecka przyniosła podział Ukrainy między ZSRR i II RP. Nie chciał się z tym metropolita pogodzić. Objeżdżał ukraińską diasporę, snuł plany oderwania ukraińskich ziem od państwa polskiego. Dopiero w 1923 roku zadeklarował lojalność wobec władz polskich. Skupił się potem na umacnianiu swego kościoła. Pracy organicznej.
Politycznie ożył w czerwcu 1941 roku, kiedy Niemcy zajęli Lwów. Postawił na nowy, hitlerowski „ład”. I choć gardził podobno ideologią narodowo – socjalistyczną, to realna polityka wzięła górę nad estetyką. Napisał niemieckim nazistom List Powitalny w podziękowaniu z wyzwolenie spod „bolszewickiego jarzma”. Licząc na powstanie ukraińskiego państwa wzorowanego na ówczesnej Słowacji.
Ale hitlerowcom wystarczało ukraińskie mięso. Uczynili z tych ziem zaplecze surowcowe i ludzkie. Zaakceptowali ukraińskich policjantów – bardzo pomocnych przy mordowaniu Żydów i Polaków.
Akceptowali też metropolitę Szeptyckiego, kiedy objął patronat nad złożoną z ukraińskich ochotników Dywizją SS – Galizien i posłał jej swych kapelanów polowych.
Nie zapobiegli oni licznym mordom ludności cywilnej dokonywanym przez ukraińskich faszystów. W 1944 roku Dywizja wycofując się wraz z niemieckimi sojusznikami na zachód pacyfikowała „po drodze” polskie wsie.
Trzeba przypomnieć, że metropolita Szeptycki potępiał Holokaust i nakazał wiernych udzielać schronienia mordowanym Żydom. W podległych mu klasztorach umieścił ocalałe żydowskie dzieci. Tak uratowali się późniejszy naczelny rabin Wojska Polskiego Dawid Kahane i minister spraw zagranicznych III RP Adam Daniel Rotfeld. Trudno dziś stwierdzić, czy Niemcy wiedzieli o tym. Czy akceptowali taką jego działalność aby nie zrażać pożytecznego sojusznika.
Po zajęciu Lwowa przez Armię Czerwoną, w 1944 roku, metropolita Szeptycki dokonuje kolejnego zwrotu. Pisze wiernopoddańczy List do Stalina. Oddaje w opiekę nowej władzy siebie i swój kościół.
Dziś historycy przypuszczają, że List mógł być podsunięty choremu metropolicie do podpisu. Inni dowodzą, że jest on konsekwencją realnej polityki zawsze uprawianej przez metropolitę. Pragnącego wtedy ocalić swój kościół nawet kosztem interesów państwa ukraińskiego. O polskiej racji stanu metropolita zapomniał już dawno.
Ale wtedy Szeptycki przegrał. Nie nawrócił ukraińskich nacjonalistów na kościół unicki, nie zdominował ukraińskiego prawosławia.
Stał się symbolem pro watykańskiego biskupa poświęcającego polską, i czasem ukraińską, rację stanu dla potęgi centrali. Gotowego na paktowanie i kolaborację nawet z ludobójcami.
Czy takich świętych papież i jego biurokracja watykańska pragną dziś kreować ?
Metropolita Andrzej Szeptycki umarł 1 listopada 1944 roku. W czasie pogrzebu miał honorową asystę Armii Czerwonej.
Piotr Gadzinowski polityk, publicysta i dziennikarz -http://ocdn.eu/images/pulscms/NTg7MDA_/18ab40fcba98377fd905247857254676.png
*******************************************************************
Wierni wołają, biskupi nie słyszą
Jarosław Kurski
14.08.2015 01:00
Tocząca się od lat debata o stanie polskiego Kościoła wybuchła ze zdwojoną siłą. Kroplą przelewającą czarę goryczy był dokument Episkopatu podpisany przez abp. Andrzeja Dzięgę o „grzechu”, o „szczególnej formie zgorszenia” tych polityków, którzy poparli metodę in vitro. Taki „katolik sam podważa communio, czyli swoją pełną wspólnotę z Kościołem katolickim” – twierdzi abp Dzięga – i powinien „powstrzymać się od przystępowania do komunii świętej, dopóki nie zmieni publicznie swego stanowiska”.
Artykuł otwarty w ramach bezpłatnego limitu prenumeraty cyfrowej
>> Czy jesteście gotowi na prawdę? Świecki katolik pisze list do polskich biskupów
Narodowokatolickie media wzmogły nagonkę na prezydenta Komorowskiego, gdy ten podczas mszy w kościele Wizytek w Warszawie przystąpił do komunii, a kilkoro księży, których niestety da się policzyć na palcach obu rąk, przeprosiło prezydenta za zniesławiającą go kampanię. Zresztą od razu określono tych sprawiedliwych księży jako schizmatyków.
Potwierdza się diagnoza żarliwego dominikanina, ojca Ludwika Wiśniewskiego, który w liście z grudnia 2010 r. do nuncjusza apostolskiego w Polsce abp. Celestino Migliorego przestrzegał, że Kościół polski może podzielić los Kościoła hiszpańskiego, którego świątynie opustoszały po obaleniu dyktatury gen. Franco.
Ojciec Wiśniewski pisał, że duża część biskupów popiera „inicjatywy i dzieła formalnie katolickie, a w rzeczywistości pogańskie, bo jątrzące i dzielące społeczeństwo i Kościół”. Pisał o części duchowieństwa „zarażonej ksenofobią, nacjonalizmem i wstyd-liwie skrywanym antysemityzmem”, o upolitycznianiu liturgii w rzekomej obronie Kościoła i Narodu.
Na ten list, jak również na kolejny – tym razem kierowany wprost do biskupów – nadeszła zdawkowa, kurtuazyjna odpowiedź.
Podobnie bił na alarm prof. Stanisław Luft, wieloletni wykładowca medycyny pastoralnej w Wyższym Seminarium Duchownym. W październiku 2012 r. pisał do abp. Józefa Michalika, przewodniczącego Episkopatu Polski: „Równo 50 lat po rozpoczęciu Soboru Watykańskiego II Kościół polski stoi w obliczu poważnego kryzysu – grozi mu rozłam i masowe odchodzenie wiernych, obserwujemy zanikanie ducha soborowego. Zamiast Kościoła miłości i tolerancji proponuje się nam Kościół walki, a nawet wojny. Soborowa zasada rozdziału religii od polityki jest dziś w Polsce łamana bez najmniejszych skrupułów. (…) Uruchamiane są złe emocje i wzbudzana nienawiść, która ujawnia się publicznie w formie gorszących incydentów, np. w trakcie uroczystości i świąt państwowych. Jako weteran Powstania Warszawskiego byłem tego świadkiem osobiście. To wszystko odbywa się przy milczącej zgodzie oficjalnych organów Kościoła hierarchicznego, a głosy sprzeciwu nielicznych biskupów, niegdyś częstsze, stają się coraz bardziej odosobnione”.
Na ten list, będący głosem Kościoła otwartego, nadeszła odpowiedź, że odpowiedzi nie będzie.
Dziś drukujemy list kolejnego zaangażowanego w życie Kościoła świeckiego katolika. Redakcja zna autora i przyczyny, dla których na razie nie zdecydował się na ujawnienie nazwiska. To głos napisany z odwagą i pasją wiernego, który nie zamierza opuszczać wspólnoty Kościoła, ale próbuje ją zmienić. Jesteśmy pewni, że nie pozostawi czytelników obojętnymi.
http://wyborcza.pl/
„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„
Polak-katolik czyli Żyd
„…..Dzień Judaizmu to dobry moment, by uświadomić sobie, że jako chrześcijanie jesteśmy i musimy być Żydami (w wymiarze najważniejszym, bo duchowym). Zostaliśmy bowiem wszczepieni w Izrael, który pozostaje narodem nie tylko wybranym, ale wręcz stworzonym przez Boga. Dla wierzącego chrześcijanina nie ma i nie może być wątpliwości, że jest on w duchowym wymiarze Żydem. I aby mieć tego świadomość wcale nie trzeba było Soboru Watykańskiego II, bo w podobnym duchu wypowiadał się także (choćby) Pius XI. (…) Wiara Abrahama, Mojżesza, ale także Dawida jest naszą wiarą. I choć różnimy się w wielu kwestiach (powiedzmy otwarcie także absolutnie fundamentalnych) z Żydami wyznawcami judaizmu, to dzielimy z nimi fundamentalne przekonanie, że nasz Bóg jest Bogiem Izraela, a naszą wobec Niego postawą jest wierność i oddanie. I wysławianie Jego Imienia…”
.
katolik Tomasz Terlikowski – ja jako Żyd (duchowy).
—
„…A gdy do tego wszystkiego dodać dawniejsze pogardliwe nazywanie środowiska Frondy mianem „judeochrześcijan”, to widać, że na części konserwatywno-katolickiej prawicy wciąż istnieje niemały problem z jawnym uznaniem dla żydowskich korzeni chrześcijaństwa.”
.
katolik Mirosław Salwowski – ja też jestem Żydem (duchowym)
„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„„
07/04/2013 by opolczykpl
Stary Słowiański Porządek Świata
https://opolczykpl.wordpress.com/
W dzisiejszych natomiast czasach funkcjonujące „poczucie godności” uzależnione jest od tzw. statusu materialnego. Często, choć niekoniecznie zawsze idącego w parze z tzw. statusem społecznym. Jeśli się wybijesz, robisz karierę, zarabiasz kupę szmalu, jeździsz luksusową bryką – jesteś człowiekiem godnym. Bezrobotni, bezdomni, biedacy to społeczny „odpad” i ludzkie śmieci – „lenie”, „nieuki”, „nieroby”. Człowiek, który z jakiegokolwiek powodu utraci majątek często mówi o sobie – jestem nikim. A to oznacza, że jego „duma” była zbudowana na jego majątku.
Dodatkowo wmawia się nam za pośrednictwem laickiej propagandy, że jeśli nie popierasz poprawności politycznej, jewropejskości i nie zwalczasz „antysemityzmu” – jesteś neofaszystą, rasistą i podejrzanym typem niegodnym miana „cywilizowanego” i „nowoczesnego” czyli godnego człowieka.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nie zabija, nie kradnie, nie wierzy. Portret polskiego ateisty
Dzisiaj, 28 listopada (05:50)
Uznaje większość przykazań dekalogu za prywatnie go wiążące. Nie zabija, nie kradnie i nie cudzołoży. Ale też nie wierzy. Portret polskiego ateisty kreśli w rozmowie z Interią dr Radosław Tyrała, autor książki „Bez Boga na co dzień. Socjologia ateizmu i niewiary”.
Marsz Ateistow i Agnostyków w Krakowie (2009 r.) /Stanisław Mieszko /Reporter
Marsz Ateistow i Agnostyków w Krakowie (2009 r.)
/Stanisław Mieszko /Reporter
Ewelina Karpińska-Morek, Interia: Według najnowszego sondażu CBOS, 4 proc. ogółu badanych to zdeklarowani agnostycy, ateiści i bezwyznaniowcy. Tylko tyle czy aż tyle?
Dr Radosław Tyrała: – W porównaniu z wynikami sprzed kilku lat, gdzie było 2-3 proc., to więcej. Wygląda niepozornie, ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że mamy 38 mln Polaków, to wychodzi, że w kraju jest około 1,5 mln niewierzących.
W co wierzy ateista?
– Trudno powiedzieć.
Zależy od człowieka?
– Tak. Ateizm nie opiera się na żadnej ustrukturyzowanej roli społecznej. Nie istnieje pakiet wymagań wobec ateisty, co do którego wszyscy, również niewierzący, by się zgodzili. O wiele łatwiej ateizm jest definiować przez pryzmat tego, w co ateista nie wierzy.
– Gdyby się jednak nad tym zastanowić, to na pewno wierzy w siłę stwórczą człowieka.
Czyli w siebie samego i nic ponad nim?
– Na pewno nie wierzy w Boga i wszystko to, co czasem się z Bogiem wiąże – kwestie kontroli, dojrzałości czy niedojrzałości… Wierzy w siebie – nie tyle indywidualnie, co w pewną moc człowieka czy też ludzi zebranych razem, i w to, co może z tego działania wyniknąć.
Dr Radosław Tyrała, archiwum prywatne naszego rozmówcy /INTERIA.PL
Dr Radosław Tyrała, archiwum prywatne naszego rozmówcy
/INTERIA.PL
Dr Radosław Tyrała – adiunkt w Katedrze Socjologii Ogólnej i Antropologii Społecznej na Wydziale Humanistycznym AGH w Krakowie. Studia magisterskie – z socjologii i z filozofii – ukończył na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Pracę doktorską obronił w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Poza socjologią religii i socjologią nie-religii jego zainteresowania naukowe koncentrują się na kognitywnych studiach nad religią i na socjologii wiedzy. Prowadził badania na temat polskich niewierzących.
– Próbuje się z ateizmem łączyć kilka niosących pozytywną treść etykietek. Najczęściej są to właśnie humanizm i racjonalizm – odniesienie do człowieka, choć z humanizmem to nie jest taka prosta sprawa, bo mamy coś takiego jak humanizm religijny. On też ma swoje odnogi. Także zarówno religijność, jak i niereligijność, gdzieś tam się od wieków odwołują do humanistycznych korzeni i czasem się trochę biją na tym polu zmagań o człowieka…
W co jeszcze wierzy?
– Na pewno w naukę. Już od oświecenia czy pozytywizmu, kiedy niewiarę w Boga starano się łączyć z wiarą w człowieka. Za najwyższy wartościowy twór ludzkości uznaje się właśnie naukę, która z punktu widzenia ateizmu – zdaniem niektórych – zabiła, a czasem podkopała, wiarygodność religii.
– Poza tym wierzy w to wszystko, w co wierzący. Pytałem kiedyś niewierzących o hierarchię wartości. Nie odbiegały radykalnie od tego, co deklarują chociażby w badaniach CBOS statystyczni Polacy. Rodzina i zdrowie były na samym szczycie. Pojawiły się pewne różnice, jak choćby kwestie odniesień do wolności, wyrażania, ekspresji samego siebie. Takie sprawy były przez ateistów bardziej poważane i plasowały się na wyższych pozycjach, ale różnice nie były jakieś kolosalne.
– Warto podkreślić, że to nie jest całkiem inny typ człowieka, gatunek, odmiana czy podgatunek. Nie. Poza wiarą w Boga jedynie pewne cechy różnią niewierzących od wierzących.
Czy w Polsce da się być człowiekiem w 100 proc. niewierzącym? Takim „uczciwym ateistą”?
– Da się, ale to nie jest łatwe. Jest to możliwe w pewnych niszach, enklawach – w dużych miastach, korporacjach, uczelniach. Tam łatwiej jest zachować tę idealność ateizmu. Ale taką możliwość ma zdecydowana mniejszość w obrębie mniejszości, jaką są ateiści.
– Niewierzący mają swoje rodziny – rodziców, teściów, rodzeństwo, sąsiadów – którzy im to czasem utrudnią i gdzieś tam tę religię wprowadzą od kuchni w ich życie, a także w życie ich dzieci.
– Statystyczny ateista, nawet ten wychowany względnie bez religii, choć takich jest niewielu, będzie miał problem. Mamy w Polsce na pewno do czynienia z czymś, co można określić mianem wszechobecności teizmu. On jest w różnych miejscach i to ma swoje konsekwencje dla niewierzących w Polsce. W Stanach też.
Posłużę się cytatem z Pana książki: „Niewierzący w sposób nieuświadomiony posługują się skryptami kulturowymi o katolickiej proweniencji. Co więcej, robią to, sami nie zdając sobie z tego sprawy”. Wyjaśnijmy, o jakie zjawiska chodzi.
Ankieta
Jak często chodzisz do kościoła?
Częściej niż raz w tygodniu, Raz w tygodniu, Tylko z okazji świąt, W ogóle nie chodzę
Częściej niż raz w tygodniu
Raz w tygodniu
Tylko z okazji świąt
W ogóle nie chodzę
– Pamiętajmy, że zdecydowana większość polskich ateistów przez znaczną część swego życia była ludźmi wierzącymi. To nie są ateiści od zygoty, ale ateiści-konwertyci, którzy gdzieś tam dokonali pewnego zwrotu i te złogi po socjalizacji religijnej pozostają. To są skrypty, tj. kwestia obchodzenia świąt…
Zwykle mówi się o Bożym Narodzeniu. Weźmy więc Wszystkich Świętych…
– Tak. W Polsce to jest święto jak najbardziej zagospodarowane przez Kościół rzymskokatolicki. Chociaż oczywiście nie jest tak, że Kościół ma monopol na czczenie przodków. Wielu ateistów obchodzi to święto, ale uzasadnia to w zupełnie inny sposób.
– Do tradycji czczenia przodków nie są potrzebne uzasadnienia o religijnym czy też stricte katolickim charakterze. Często odwołuje się do jakiejś innej kulturowo tradycji. Czasem też religijnej, czasem o korzeniach pogańskich, ale już nie katolickiej. Także ateiści nie mają generalnie problemu z obchodzeniem świąt. Jeśli chodzi o te skrypty, to jest to kwestia również języka.
Określenia takie, jak chociażby „grzech”…
– Dokładnie. Mamy tu nie tylko kwestię używania tego pojęcia, ale też myślenia o swoim złym czy niepoprawnym zachowaniu w kategoriach jego grzeszności. Wielu z nich próbuje to kontrolować i usuwać to pojęcie ze swojego słownika. A jeśli używa, to w cudzysłowie, bez odniesień teologicznych. Ale używa, bo jest ono obecne w ich życiu – chociażby przez to, że inni się nim posługują.
Spotkałam się z twierdzeniem, że ateiści są w Polsce prześladowani. To bardzo mocne słowo!
– Mocne. Są przypadki prześladowań ateistów, ale są też przypadki prześladowań katolików. Częściej używa się jednak pojęć słabszych, takich jak dyskryminowanie, stygmatyzowanie lub po prostu złe traktowanie.
Kto w takim razie „prześladuje” niewierzących?
– Kultura. Kultura i struktura. Bardzo często to nie sami ludzie, to nie wierzący dyskryminują. Przykład: można być w Polsce ateistą przez kilkanaście lat i nie mieć z tego powodu żadnych problemów. Można przejść szkołę podstawową, studia i kilka lat pracy… Relacje z innymi mogą na tym w ogóle nie ucierpieć. Nawet jeśli to będą wierzący. Ale przychodzi moment, kiedy niewiara staje się problemem. I to nawet mimo iż nie chce tego ateista i nie chcą tego wierzące osoby z jego otoczenia. Chodzi o pewne momenty przejściowe.
“Ateiści mają za złe religiom, że zawłaszczają moralność jako coś, co jest determinowane wyłącznie w religijny sposób, sami wskazując na to, że można znaleźć inne, niereligijne uzasadnienia. Moralność jest zjawiskiem starszym od religii. Tak naprawdę wypływa z tego, że ludzie musieli współpracować, żeby człowiek nie był człowiekowi wilkiem.”
Dr Radosław Tyrała
Narodziny dziecka?
– Tak. Gdyby na samych narodzinach się kończyło, to nie byłoby problemu, jednak w Polsce mamy silną potrzebę rytualizowania pewnych spraw, takich jak narodziny, ślub, śmierć… Monopol na te rytuały ma w Polsce Kościół rzymskokatolicki. Ludzie są przyzwyczajeni. Podchodzą do tych spraw mniej lub bardziej refleksyjnie, ale to robią. Czyli np. chrzczą dzieci, nawet jeśli od kilku lat nie chodzą do kościoła i są niewierzący.
– Przychodzi moment, kiedy uruchamiają się skrypty, które są nie tylko w głowach ludzi wierzących. Uruchamia się myślenie: „bo tak się robi”. Tak przejawia się wszechobecność teizmu, który jest zautomatyzowany i w pewnych sytuacjach po prostu aktywowany. Wtedy dochodzi do kolizji, bo z jednej strony ateista chciałby zachować konsekwencję względem swojego światopoglądu, jeśli nie chodził do kościoła, to chciałby, żeby tak zostało. Z drugiej strony, pojawiają się naciski na to, żeby coś się zmieniło. Bardzo często idzie się na kompromis lub poddaje presji .
W Polsce w większości przypadków dzieci są chrzczone, więc prawie dla każdego późniejszego ateisty życie zaczyna się od sakramentu.
– Zgadza się. 95 proc. osób z tych, które badałem, było rzeczywiście ochrzczonych…
Jesteśmy pod tym względem szczególnym krajem. Raczej trudno byłoby znaleźć do badań reprezentatywną grupę nieochrzczonych ateistów.
– Dane wskazywałyby na to, że nawet spora część tych, którzy się wychowali w rodzinie ateistycznej czy też nie wierzyli praktycznie przez całe życie, też była ochrzczona.
Czy w związku z tym niewierzący człowiek zawsze będzie dążył do apostazji, czyli tego tzw. „wypisania się z Kościoła”?
– Formalna apostazja, czyli to tzw. wypisanie się z Kościoła, jest sprawą stosunkowo świeżą. W mojej próbie ankietowej 8 proc. zadeklarowało się jako apostaci. Spora cześć osób myśli o tym, planuje to, ale tego nie robi. Trzy lata temu Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego ujawnił po raz pierwszy dane na temat liczby apostatów w Polsce. Wyszło około 500 osób. Z różnych powodów wielu ateistów nigdy nie zostanie apostatami.
Czy z formalnego punktu widzenia to jest łatwy proces? Idzie się do kościoła, zgłasza proboszczowi i sprawa załatwiona? Czy to jednak trwa?
– To jest właśnie jeden z tych powodów, dla których wielu nie wypisze się z Kościoła. Episkopat kilka lat temu określił formalną procedurę, wymienił warunki, jakie trzeba spełnić, żeby ta apostazja się dokonała. I to było zaostrzenie w stosunku do tego, co było wcześniej. Nie tylko idzie się do kościoła, ale trzeba mieć np. dwóch świadków. Z tym akurat nie ma problemu, bo w internecie można znaleźć listę dyżurujących świadków, dostępnych zwłaszcza w dużych miastach, także można…
… tak po prostu skorzystać z pomocy?
– Tak, tak (śmiech)…. To była taka dość ciekawa inicjatywa. Ale też atmosfera wokół tego, co się wtedy dzieje – między innymi reakcje proboszczów, którzy często nie wiedzą, o co chodzi, i zanim się dowiedzą z kurii, to trwa… Pojawiają się po obu stronach nerwy. Niektórzy wiedzą, ale celowo utrudniają. Inni wiedzą, niby nie utrudniają, ale później się okazuje, że żadne pismo z parafii nie wyszło.
– Intencją dokonywania apostazji miało być to, że wypisujesz się i masz czystą kartę.
I przy okazji nie zaburzasz statystyk.
– Tak, dokładnie. Ale też okazało się, i zostało to ostatnio dokładnie wyartykułowane, że nawet akt apostazji, oparty na ekskomunice, nie wymazuje ważności chrztu. Czyli ten główny cel tak naprawdę nie zostaje osiągnięty. Tak to wygląda z perspektywy teologicznej. Teraz walczy się o apostazję z prawno-formalnej perspektywy – poprzez GIODO. Sprawa jest w toku.
– Ta kwestia ma różne wymiary, chrztu się jednak nie wymazuje. Są natomiast inne profity… Nie wydaje mi się jednak, by wśród niewierzących był jakiś stadny pęd do dokonywania apostazji. Wielu osobom po prostu taki papier nie jest potrzebny.
Marsz Ateistów i Agnostyków. Kraków, 2009 /Mieszko Stanislawski /Reporter
Marsz Ateistów i Agnostyków. Kraków, 2009
/Mieszko Stanislawski /Reporter
Apostazja jest tym skrajnym przypadkiem. Wcześniej jeszcze pojawia się ten tzw. ateistyczny coming out, kiedy trzeba lub po prostu chce się powiedzieć bliskim, że się nie wierzy w Boga. Zakładam, że łatwiej przez to przebrnąć wśród znajomych. Przekazanie takiej informacji wierzącym rodzicom, dziadkom, może być już bardzo trudne.
– Ten coming out przed najbliższymi bywa najtrudniejszy. I rzeczywiście okazało się, że najwięcej takich sytuacji jest z rodzicami. Ale mamy do czynienia z kwestią pewnej nierównowagi władzy. Do pewnego czasu podlegamy przecież rodzicom. Ale nawet na życiu dorosłych ateistów, i nie tylko ateistów, rodzice niekiedy kładą się cieniem i wywierają nacisk.
– Także głównie rodzice, choć duża ich część – zwłaszcza w przypadku ojców wyszło to w badaniach – to osoby w wielu przypadkach nie tyle niewierzące, co niezdecydowane lub obojętne religijnie. Mamy często rodziny, w których tylko matka podtrzymuje różnie rozumianą religijność w życiu.
Ojciec tylko towarzyszy?
– Tak, raczej tak, choć są różne sytuacje.
Podzielenie się taką informacją z najbliższymi stanowi – jak widać – największy problem.
– Wszystko zależy też od tego, jak zdefiniujemy pojęcie „problem”. Problemem może być szlaban na imprezę, ale też to, że dziecko nie chce iść do kościoła, a ojciec mu każe iść na mszę w niedzielę czy inne święto. To dobrze pokazuje, że jednak Polacy są przyzwyczajeni do pewnych schematów socjalizacyjnych.
– W badaniach ogólnopolskich jako głęboko wierzący deklaruje się 15-20 proc. badanych. Wskaźnikiem głębokiej wiary, religijności jest regularne przyjmowanie Komunii świętej, czyli bycie tym tzw. communicantes. I to jest też kwestia 15-16 proc. Także w pewnym sensie dotyczy to większości Polaków. Na pewno ateiści wychowujący się w rodzinach, w których rodzice są silnie religijni, mają z tym największy problem.
Dla wierzącego rodzica wyznanie dziecka, że nie wierzy w Boga, może być trudnym i bolesnym przeżyciem. Odwracamy sytuację: rodzic ateista słyszy od dziecka, że chce ono wstąpić do Kościoła. Co wtedy?
– To też jest pewnie bolesne!
To ciekawa sytuacja.
– Tu mam mniej przykładów. Większość tych, którym się przyglądałem, to osoby młode, które nie miały jeszcze rodziny i w związku z tym takich doświadczeń. Miały natomiast pewne wyobrażenie przyszłości . Deklarowały, że na pewno nie narzucą religijności – nie będą prowadzić do kościoła, skoro sami są niewierzący . Wykazywały się jednak sporą dozą umiarkowania, czyli niepopadania w skrajność. Jeśli prezent, to niekoniecznie od razu „Bóg urojony” Dawkinsa.
Mój znajomy jest ateistą, ale kiedyś przyznał, że swoje dzieci wychowa w wierze katolickiej, bo to dobra religia, porządkująca system wartości. Czy to częste podejście wśród niewierzących czy raczej wyjątek?
– Niektóry nie chcą dziecku utrudnić życia. Jeżeli się pójdzie radykalnie w socjalizację bezreligijną, to albo faktycznie spowoduje to problemy, albo po prostu ateiści żyją w przekonaniu, że z tego mogą wyniknąć kłopoty.
Czyli to jest obawa przed ewentualnym skrzywdzeniem dziecka, napiętnowaniem go w kontekście społecznym?
– Tak. Ja to ja. Poradzę sobie. Dopóki sprawa się zamyka w mojej osobie. Za dziecko natomiast jesteśmy odpowiedzialni. I rzeczywiście to, co się wyrzuca ateistom – jakąś niezwykłą niekonsekwencję – wynika tak naprawdę z pewnej obawy, która jest skutkiem tego, że niewierzący żyją w rzeczywistości, w której teizm jest wszechobecny. Jest to niekonsekwencja, ale często mocno uzasadniona.
Wierzący mają przykazania, które w sposób zdecydowany porządkują system wartości. Jak to wygląda u ateistów? Jak funkcjonuje sumienie? Czy jest coś, co pozwala odróżnić dobro od zła?
– Jest. Wierzący mają odniesienia religijne, niewierzący – odniesienia do wspólnoty, życia w społeczeństwie. Chodzi o zwykłą chęć nieszkodzenia innym, która może tak samo wyglądać w przejawach u wierzących i niewierzących, ale inne będzie uzasadnienie. Wielu ateistów – jak pytałem ich o to, na ile uważają za prywatnie wiążące przykazana dekalogu judaistyczno-chrześcijańskiego, znanego nam wszystkim – jeśli chodzi o te przykazania od czwartego do dziesiątego, czyli te nie stricte religijne, ale bardziej uniwersalne, uznawało je za wiążące. Także nie ma drastycznych różnic między wierzącymi niewierzącymi. Baza jest ta sama, bo kultura jest ta sama.
A jeśli zastanowimy się nad moralnością?
– Ateiści mają za złe religiom, że zawłaszczają moralność jako coś, co jest determinowane wyłącznie w religijny sposób, sami wskazując na to, że można znaleźć inne, niereligijne uzasadnienia. Moralność jest zjawiskiem starszym od religii. Tak naprawdę wypływa z tego, że ludzie musieli współpracować, żeby człowiek nie był człowiekowi wilkiem. Więc normy musiały się wykształcać w oparciu o potrzebę kooperacji, a religie dały tylko dodatkowe uzasadnienie.
– Nie jest tak, że mamy do czynienia z dobrymi wierzącymi i złymi ateistami. To bardzo często wygląda podobnie. W niektórych parametrach moralności – zwłaszcza moralności typu kwestia konieczności płacenia podatków czy nieśmiecenia – czasem niewierzący sytuują się gdzieś wyżej. Jest ten mit ateisty-nihilisty. Niewierzący bardzo mocno z nim walczą i pokazują, że to wcale nie musi być tak, że jeśli Boga nie ma, to nie ma żadnych zasad.
Pamiętam kampanię billboardową z hasłami „Nie zabijam, nie kradnę, nie wierzę”.
– To jest jasne odniesienie!
Kraków /Marek Lasyk /Reporter
Kraków
/Marek Lasyk /Reporter
Mocny przekaz dla osób wierzących.
– Bardzo dobra kampania. Uważam, że nie przypadkiem pierwszy billboard akurat tej sfery dotyczył. Jest takie dziwne przekonanie, nawyk definicyjny, że za ateistę uważa się człowieka , który nie wierzy w nic. Często się z tym spotykam.
Dlatego jedno z moich pierwszych pytań dotyczyło właśnie tego, w co wierzy ateista.
– … no to już się uzbierało chyba kilka pozytywów.
Dużo się ostatnio mówi o ateizmie. Organizowane są na przykład marsze ateistów i agnostyków. Skąd ta potrzeba bycia widocznym? Czy chodzi po prostu o zaznaczenie swojej obecności w społeczeństwie?
– Myślę, że tak. To kwestia położenia cienia na argumencie statystycznym, że Polska jest w 100 proc. katolickim krajem. Jest przekonanie, że jak wyjdą na ulice, to pokażą, że nie są pogrobowcami peerelowskiej Polski, ale różnymi ludźmi. Z jednej strony jest to więc kwestia pokazania się, z drugiej – ujawnienia się, czyli coming outu, z trzeciej – protestu przeciwko klerykalizacji państwa polskiego.
W najważniejszym dokumencie soboru watykańskiego II – konstytucji ogłoszonej przez Pawła VI w 1965 r. – jest jasno napisane, że „Kościół wyznaje, że wszyscy ludzie, wierzący i niewierzący, powinni się przyczyniać do należytej budowy świata, w którym wspólnie żyją; a to nie może dziać się bez szczerego dialogu”. Jest w naszym państwie dialog?
– Są momenty, są przejawy… To chyba ma kilka warstw, bo z jednej strony jest codzienny, wymuszony dialog wierzących z niewierzącymi: jeśli ktoś ma niewierzącego syna, to różne dialogi na takim najprostszym poziomie się odbywają. Gdyby tak na to spojrzeć, to tych dialogów każdego dnia się toczą tysiące.
Dr Radosław Tyrała jest autorem książki „Bez Boga na co dzień. Socjologia ateizmu i niewiary”
Dr Radosław Tyrała jest autorem książki „Bez Boga na co dzień. Socjologia ateizmu i niewiary”
Ale mamy jeszcze skalę makrospołeczną…
– Trochę gorzej wygląda to właśnie tutaj. Kwestia chociażby polityki. Jest też dialog na poziomie mediów. Mamy media katolickie w Polsce, które od dwóch dekad regularnie wypuszczają materiały poświęcone kwestii dialogu wierzących z niewierzącymi. To są oczywiście różne formy. Czasem mamy do czynienia z dwugłosem – są dwa równoległe głosy, które w żadnym punkcie się nie stykają, ale też nie kolidują ze sobą jakoś bardzo mocno. Sukces jest taki, że nie ma kłótni.
Cały czas trzymam się Gaudium et spes. Oficjalne stanowisko Kościoła jest takie: nie powinno dochodzić do dyskryminacji wierzących i niewierzących, którą niesprawiedliwie wprowadzają niektórzy kierownicy państw, nie uznający zasadniczych prawd osoby ludzkiej.
– Najistotniejsze są właśnie te dialogi na poziomie polityki – to już wygląda kiepsko. Widać podziały, dwie Polski. Gdzieś tam te nasze partie wykorzystują to do swoich celów…
Jakich zachowań ateiści oczekują więc od wierzących, żeby się czuć dobrze w jednym kraju?
– Jest kilka kwestii. Najbardziej zapalna dotyczy niezabraniania pewnych rzeczy. To nie jest tak, że politycy chcą ateistom czegoś zabronić, ale pewna grupa polityków wychodzi z jakąś inicjatywą i z przyczyn motywowanych religijnie chciałaby zabronić wszystkim Polakom pewnych zachowań, takich jak np. in vitro czy aborcja. Dla ateisty to szczególny problem – on tego nie czuje, bo go nie dotyczą religijne uzasadnienia tych zakazów. Także kwestia nienarzucania innym nawet prawnego ograniczenia…
… zwłaszcza prawnego.
– Tak – zwłaszcza prawnego ograniczenia, jeśli chodzi o pewne rozwiązania. To jest chyba najbardziej zapalny punkt. Pewnie ateistom się marzy mniej religii w różnych kwestiach – np. przy oprawie uroczystości świeckich. Jest też mocno kontrowersyjna kwestia przestrzegania wartości chrześcijańskich przez media, co tez wzbudziło swego czasu protesty.
– Chyba najczęściej komentowanym tematem jest kwestia szanowania uczuć religijnych, gdzie te uczucia są bardzo mocno prawnie niedookreślone.
Jakiś ogólny przekaz od ateistów w ramach dialogu?
– Wydaje mi się, że taki ogólny przekaz od ateistów byłby taki: dajcie nam spokój w pewnych kwestiach. Nie narzucajcie pewnych rzeczy – nawet, jeśli uważacie je za absolutnie słuszne.
Czyli stanowisko: my szanujemy waszą wiarę, ale dajcie nam wybór.
– Tak, pozwólcie nam wybrać. Nie wiem, czy to dużo, czy nie…
Myślę, że wejście w skórę tej drugiej strony to podstawa, żeby się dogadać. Dziękuję za rozmowę.
– Dziękuję.
Czytaj więcej na http://fakty.interia.pl/tylko-u-nas/news-nie-zabija-nie-kradnie-nie-wierzy-portret-polskiego-ateisty,nId,1565547#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
————————————————————-
~religia to kabaret do ~zadziwiony: w Ranczo……..Wikary: Pani
Solejukowa, może Pani mi powie, jakiej narodowości jest Matka Boska?
Solejukowa: Dziwne pytanie ksiądz zadaje. No… nasza matka to przecież,
czyli polska.
Wikary: Jak może pani twierdzić, że Matka Boska jest Polką?!
Solejukowa: Przecież Matka Boska Częstochowska. A Częstochowa gdzie
leży? A? Chyba nie we Francji.
Wikary: A Jezus Chrystus? Pani uważa jakiego jest pochodzenia?
Solejukowa: No a jakiego ma być, jak matka Polka? Przecież matka obcego
dziecka nie urodzi, tylko swoje, jak ona nasza, to i on z naszych,
czyli Polak
Twój głos
~chłop polski do ~zadziwiony: Również z ciężkim sercem 🙂 muszę się
zgodzić z twym wywodem. Sądzę, to oczywiście mój punkt widzenia, że
ksiądz Heller realizuję misję krzewienia wiary wśród ludzi nauki, ale
aby wśród nich działać jako ksiądz wdział szaty naukowca, bo wie że w
środowisku naukowym nie da się „krzewić wiary” bez odniesienia się do
nauki. I mówiąc językiem biblijnym „łowi ludzi-naukowców” postulatami
pogodzenia nauki z wiarą. Kto się na to złapie, uwikła się w jałowe
dyskusje które do niczego nie prowadzą. zwiń
Twój głos
~sciema : „… po brukowanych ulicach Magdali mógł niegdyś spacerować
Jezus. W pobliżu mogły również znajdować się domy wielu
nowotestamentowych postaci, w tym Marii Magdaleny …
Mogl, mogli, magla, moglo…
ALE NIE SPACEROWALI, bo to postaci wymyslone przez tworcow religii.
Jesli 10- 50 lat po Chrystusie, nikt nie wiedzial o istnieniu Chrystusa
i Marii Magdaleny nie potrafil podac lokalizacji gdzie mieszkali i
spacerowali to i 100 lat, 300, 1000, 2000 lat po ich smierci nie bedzie
wiadomo. BO ICH NIE BYLO.
To nie jest mozliwe, zeby osoby tak zauwazalne (a zwlaszcza Jezus) nie
byly przez nikogo zapamietane!
Jak ktos znany gdzies mieszka to WIADOMO, ze tam mieszka!
Poncjusz Pilat, byl postacia rzeczywista i wiadomo gdzie mieszkal, wiec
to chyba oczywiste, ze gdyby Jezus istnial, to TYM BARDZIEJ wiadomo by
bylo gdzie mieszkal on sam i najblizsze mu osoby (ktore jako podejrzane
o spisek byly by dokladnie notowane przez rzymska administracje)
Wezcie sie ludzie zastanowcie! Religie oparte sa na postaciach, co do
ktorych NIE MOZNA DAC DOWODOW ze istanialy! Jakas stajenka, dom
Samarytanki, dom Lazarza … takie miejsca najlatwiej wymyslec.. a
gdzie DOWODY na to ze konkretnie TAM mieszkal jakis Lazarz albo kobieta
z rodu Samarytan? Przeciez Rzymianie robili spisy ludnosci.
zwiń
Dom Marii Magdaleny i miejsce, gdzie nauczał Jezus. Trwają prace
archeologów-http://www.onet.pl/
—————————————————–
http://www.racjonalista.pl/
===========================================================================================
Za najprostszą – acz nie we wszystkich przypadkach trafną – różnicę w odróżnieniu agnostyka od ateisty można przyjąć stwierdzenie: Ateista nie wierzy i zaprzecza, agnostyk nie jest przekonany do istnienia Boga (lub bogów), ale też nie zaprzecza jego (ich) istnieniu.
Agnostycyzm (stgr. ἄγνωστος α- a-, bez + γνώσις gnōsis, wiedzy; od gnostycyzmu) – pogląd filozoficzny, według którego obecnie niemożliwe jest całkowite poznanie rzeczywistości[1][2][3]. Czasami agnostycyzm oznacza tylko niemożliwość dowiedzenia się, czy Bóg lub bogowie istnieją, czy też nie[3]. Jednym z pierwszych przejawów agnostycyzmu było „Wiem, że nic nie wiem” Sokratesa. Osobą która wprowadziła termin agnostycyzm jest Thomas Henry Huxley[4]. Agnostycyzm przybiera różne formy i tak agnostyk może być ateistą, teistą albo żadnym z nich[5
Teizm (gr. θεoς „bóg”) – wiara w istnienie Boga, bogów lub bogiń, którzy są osobami ingerującymi w losy świata lub jest on ich dziełem; czuwającymi nad biegiem wydarzeń lub podtrzymującymi świat w istnieniu oraz pogląd[1] filozoficzno-religijny[2] głoszący, że tacy bogowie istnieją.
Antonimem pojęcia „teizm” jest „ateizm”, czyli zaprzeczenie istnienia Boga lub bogów[1].
Spis treści
https://pl.wikipedia.org/wiki/Wikipedia:Strona_g%C5%82%C3%B3wna
===========================================================================================================
Jak pisze John Shook „…człowiek religijny ogłaszał swoją absolutnie pewną wiedzę w sprawach wiary, ateista mógł co najwyżej przyznawać się do sceptycznej ignorancji” Współcześnie jednak to ateistę oskarża się o dogmatyzm”. Shook przypomina, że w 1860 roku Thomas Huxley popularyzował pojęcie „agnostycyzmu” jako przeciwieństwo greckiego pojęcia „gnozy” (wiedzy). Agnostyk przyznaje się do braku wiedzy, w kwestii realności jakiejś „istoty wyższej”. Ateista mówi to samo: nic mi nie wiadomo o żadnym bogu, a w krasnoludki też nie wierzę. W związku z liczebną przewagą wierzących w realność „istoty wyższej” nad wierzącymi w krasnoludki, zarzut arogancji jest potężnie wzmocniony przez samą wielkość populacji oburzonych.
Genezy zarzutu dogmatyzmu John Shook doszukał się w 11 wydaniu Encyclopaedia Britannica, gdzie w 1911 roku wprowadzono rozróżnienie między „dogmatycznym ateizmem” i „sceptycznym ateizmem”, przy założeniu, że ten pierwszy „zdecydowanie zaprzecza istnieniu boga” a ten drugi „nie wierzy w zdolność ludzkiego umysłu aby mógł odkryć istnienie boga”. W ten sposób wielu agnostyków może dziś twierdzić, że odrzucają dogmat ateizmu i dogmaty wiary.